Kopek
Akolita
Dołączył: 09 Kwi 2008
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zadupie
|
Wysłany: Nie 21:56, 30 Maj 2021 Temat postu: 22/05/2021 |
|
|
Proszę o to co zwykle.
Rankiem, gdy wszyscy wstali, już na pierwszy rzut oka można było zobaczyć, że stało się coś złego z Sacro Bellati. Zwątpienie, brak wiary i spadek chęci do dalszej drogi zagościły w kompanii. Brat Wiktor stracił posłuch wśród podwładnych. I nie wiadomo dlaczego kompania tego dnia nie rozpadła się. Jeden z akolitów wysłanych na wyprawę przez Świątynię Sigmara - Bertold Umke, po długiej rozmowie z Wiktorem opuścił drużynę i stan kapłański. Tak bardzo nie spodobało mu się to co stało się w Spinnenstadt. Rycerstwo długo dyskutowało i radziło. Dopiero gdy Albert podszedł do nich aby wytłumaczyć co chciał zrobić, okazało się, że nienawidzą go. Przodował w tym Witold Hirsch, który nawet chciał wychłostać go za, jak to ujął jego próby przejęcia dowództwa a kompanii. Franko z Luccini stwierdził, że każdy z członków Sacro Bellati powinien złożyć się w wysokości pięciu złotych monet, na pomnik dla poległych tam ludzi. W sumie chce wydać sto pięćdziesiąt monet na monument, najlepiej granitowy, wykonany przez mistrza krasnoludzkiego. Gottlieb bez syna obawia się, że gdy wieść o Spinnenstadt rozejdzie się, a jest to tylko kwestią czasu, jego córki na pewno nie znajdą mężów. Mimo wątpliwości i niechęci do tego co się wydarzyło w Spinnenstadt oraz Alberta szlachcice nie opuścili kompanii. Musieli mieć jeszcze jakieś inne powody, dzięki którym zostali. Do tego jeszcze jeden ze strzelców - Ghunter z Talagraad został w Spinnestadt i zginął tam jako jedyny z kompanii broniący przeklętego miasta i ludzi tam mieszkających przed zielonoskórymi. Kompania straciła kolejnego porządnego żołnierza. Tylko strzelcy zrozumieli, że takie rzeczy na wojnie zdarzają się i nie mieli z tego powodu wyrzutów sumienia. Jednak mimo strat ludzi i zaufania do dowódcy, Brat Wiktor pozostał na stanowisku, a dalsze działania wszystkich skupiły się na odbudowaniu tego co zostało utracone tamtej nocy w Spinnenstadt.
Rankiem, Alex udał się do Sacroviatora. Von Stolpe był spragniony, zasrany i wykończony. Jego chęć zemsty na zwyrodnialcu wyraźnie przygasła. Jednak Brat Wiktor, na wszelki wypadek udał się wraz z nim. Alex zabrał go do stajni, rozkuł i pozwolił mu doprowadzić się do porządku. Chwilę później dołączyli do nich wyraźnie zaciekawieni Albert, Ludwik i Ralf. Jakież było ich zaskoczenie, gdy zobaczyli kompana, który nie pała żądzą zemsty na oprawcy. Wszyscy przyglądali się ze zdziwieniem zaistniałej sytuacji. Wiktor zaproponował rozstrzygnięcie sporu między Alexem a von Stolpe w drodze Sądu Bożego, bądź oddania pod osąd oskarżonego w najbliższej świątyni Vereny. Von Stolpe początkowo zgodził się na osąd przez kapłana Vereny. W tym samym czasie z karczmy wyszedł Skraag, który podążał w kierunku stajni. Ralf zauważył, że wiecznie głodny ogr, nawet nie spojrzał w kierunku kur i świń. To było coś naprawdę dziwnego. Ogr wszedł do stajni i powiedział, że będzie bronił von Stolpe w Sądzie za trzy świnie. Alex zabrał oskarżonego do powozu i skuł go ponownie. Zygfryd, wyszedł z karczmy i wybił ogrowi ten pomysł z głowy. Wtedy Wiktor spojrzał na świat wiedźmim wzrokiem. Okazało się, że był w czymś w rodzaju kokonu i nic nie mógł zobaczyć. Słysząc głośne rozmowy, do stajni wszedł Witold Hirsch. I wtedy stało się coś dziwnego. Ludzie zaczęli się o siebie ocierać, dotykać i podnieceni tracili kontrolę nad sobą. Rycerz miał na tyle niezamroczony umysł, że poszedł prosto do powozu i dwoma szybkimi cięciami zakończył żywot von Stolpe. Jeszcze zanim zwyrodnialec sczezł z jego ust wyszedł członek podczas erekcji. To ostatecznie potwierdziło prawdziwość słów Alexa.
Po wszystkim czar ustał, ludzie z zakłopotaniem ubrali się i nikt nie chciał rozmawiać o tym co się właśnie wydarzyło. Natomiast von Stolpe został oskarżony o czarostwo. Jedyną karą było spalenie na stosie. Ułożono stos, Brat Wiktor przemówił do zgromadzonych ludzi a na koniec Alex położył ogień. Być może trochę mu ulżyło. Stos palił się, a ludzie w milczeniu przyglądali się. Taki był koniec zwyrodnialca o nazwisku von Stolpe.
Jeszcze tego samego dnia wysłaliśmy wiadomość do Waldemara Hess za pomocą magicznej tablicy o następującej treści: „Za pięć dni w Kemperbad. Imię Hastura.”. Niedługo potem otrzymaliśmy odpowiedź: ”Burmistrz już nie żyje, nie dopuście do tego. Zignorujcie goblina.”. To jednoznacznie utwierdziło nas w przekonaniu, że musimy udać się do Kemperbad.
Zebraliśmy się i trzy dni później stanęliśmy u wrót Kemperbad. Już na bramie jeden ze strażników zapytał Wiktora, jak jego noga. A gdy przyszło do uiszczenia opłaty za wejście do miasta, oznajmił, że następnym razem policzy nas normalnie. Dziwna była to sytuacja, ponieważ wyglądało tak, jakby już nas gdzieś spotkał. Ruszyliśmy w głąb miasta i znaleźliśmy zakwaterowanie w karczmie „U Svena”. A tu spotkała nas kolejna niespodzianka. Stajenny wyraźnie mówił tak, jakbyśmy byli tu dzień wcześniej. Czyżby było to związane z działaniami Hastura? Nasze podejrzenia zostały szybko potwierdzone, ponieważ na każdym kroku dowiadywaliśmy się, że byliśmy już tu wczoraj. Przystąpiliśmy do działania.
Albert udał się do Świątyni Vereny, aby odszukać tom zatytułowany „Celephais Malleus”, ponieważ tam jak stwierdził Brat Wiktor powinno być zapisane prawdziwe imię Hastura. I tu znowu niespodzianka. Akolitka Vereny nie tylko powiedziała, że Albert wypożyczył już tę księgę, ale nawet pokazała wpis z klasztornej biblioteki z jego podpisem. Przy okazji pokręciła głową i napomknęła coś o ograniczeniu spożycia wina. Albert poprosił o spotkanie z przełożoną klasztoru. Musiał trochę poczekać ale ostatecznie udało się spotkać z Siostrą. Gdy stanął przed przeorzycą, okazało się, że ta widzi go pierwszy raz, a to dobrze rokowało. Powiedział jej, że burmistrz zginie, a następnie wytłumaczył, że najprawdopodobniej Hastur zmienia przyszłość i stąd ma takie informacje. Poprosił także o informacje na temat Mieszacza z archiwum świątynnego. Siostra wysłuchała w skupieniu Alberta i dała wiarę jego słowom. Nakazała udać się do akolitów, którzy dadzą to czego potrzebuje. Gdy tylko kartograf odwrócił się, poczuł coś na plecach. Odwróciłem się, a kapłanki nie było w pomieszczeniu. Zamiast niej na ścianie znajdowała się różowa mgła. Najpierw włożyłem rękę w nadziei, że coś uda mi się z tam tąd wyjąć. Niestety moja ręka na nic nie trafiła. Włożyłem tam głowę żeby zajrzeć. To co tam ujrzał było przerażające. Na ziemi leżał Ludwik, wyglądał na śmiertelnie rannego, Wiktor ciągnął go za nogi. Tuż obok leżał martwy burmistrz, a na ścianie czaiła się bestia o wielu odnóżach i żółtych ślepiach. Wszystko działo się w pomieszczeniach najprawdopodobniej ratusza miejskiego. Wtedy coś dostrzegło Alberta, coś jakby meduza ruszyła w jego kierunku. Ten wycofał się. Jednak zobaczył jakąś alternatywną przyszłość. Zanim opuścił świątynię, zabrał ze sobą nieco różowej mgły.
Tymczasem Brat Wiktor udał się do Świątyni Sigmara. Nie zastał tam przeora, jednak pod pretekstem uzupełnienia w raportach, udało mu się je przejrzeć. Wynikało z nich, że na rogatce odbył się Sąd Boży. Wiktor walczył z Alexem i zabił go tam, sam odnosząc ranę w nogę. Zgodnie z prawem Von Stolpe został uznany za niewinnego i podróżował z nami do Kemperbad, gdzie nasze drogi rozeszły się. Przy okazji dowiedział się gdzie możemy znaleźć Magistra Niebios.
Spotkaliśmy się wszyscy „U Svena”, gdzie wymieniliśmy informacje i radziliśmy co począć dalej. Ustaliliśmy, że udamy się do Magistra Kolegium Niebios, byś może on udzieli nam jakiś informacji albo pomoże. Tak też żeśmy zrobili.
Gdy dotarliśmy do posiadłości już nawet nie zdziwiliśmy się, że po raz kolejny byliśmy tu wczoraj. Onufry, bo tak nazywał się mag, zaprowadził nas w miejsce, gdzie na ziemi narysowany był okrąg, niedaleko siedziało kilku spętanych kultystów Malala. Byli tu też inni magowie Kolegium Niebios. Wytłumaczył, że portal prowadzi w miejsce, gdzie po raz pierwszy przyzwano Hastura. Czyli jakieś tysiąc lat zanim powstało Imperium. Tam nawet nie ma Sigmara w boskim panteonie. Co gorsza portal miał prowadzić pod jedną z bram Slannów, nad którymś z biegunów. Wyjaśnił także, że wczoraj weszliśmy tam całą kompanią. Ryzyko było bardzo duże, jednak ktoś musiał powstrzymać Plan. Ustaliliśmy, że do portalu wejdzie Albert, Alex, Ludwik, Ralf, Wiktor i Onufry. Weszliśmy w krąg, a magowie wypowiedzieli słowa rytuału Vocare Pulvere.
Przenieśliśmy się w dziwne miejsce. Wyglądało jak metalowy tunel, który wydzielał z siebie jakieś dziwne dźwięki przypominające wycie czegoś bliżej nie określonego. Do tego w tunelu znajdowały się okna, prze które gdy czasem pokazywało się światło. Co chwilę jakaś dziwna siła, niczym wiatr rzucała nas to w przód, to w tył. Ludzie którzy się tam znajdowali byli odziani dziwnie, w jakieś proste, dopasowane do ciała ubrania. Zagadani, nie odpowiadali. Nie znali żadnego języka, którym posługiwaliśmy się, nawet goblińskiego. Nagle otworzyły się drzwi i weszło dwóch ludzi ubranych w czarne skóry. Coś do nas powiedzieli. Z tonu ich głosu można było wywnioskować, że na początku byli uprzejmi, jednak szybko stali się stanowczy i zdenerwowani. A tacy są zdolni do wszystkiego. Wyjęli spod płaszczy jakieś dziwne, magiczne albo piekielne urządzenie, które przyłożyli do ucha i zaczęli w nie mówić. Alex nie dał kultystom szans. Uderzył jednego z nich pięścią w twarz, ten upuścił urządzenie i upadł. Drugi stanął jak wryty. Drzwi w tunelu otworzyły się i pokazało się światło, przebiegliśmy przez nie. Te zamknęły się z sykiem niczym z piekła, nastało wycie i metalowy tunel zniknął w innym czarnym tunelu. Znaleźliśmy się w jakimś oświetlonym przez dziwne światła wielkim pomieszczeniu. Było tu sporo innych ludzi, którzy nie zwracali na nas uwagi. Z jednej strony znajdowały się schody na górę. Z drugiej jakieś przeklęte, magiczne ustrojstwo, które umożliwiało poruszanie się na górę bez udziału nóg. Wystarczyło stanąć i czekać a to coś samo powiozło człowieka na górę. W pewnym momencie, jednemu z przebywających tu ludzi zapłonęła przez chwilę głowa. Jegomość rozumiał nas. Przedstawił się jako Voler. Był to magister Kolegium Ognia, który rzekomo wstąpił. Chociaż nikt nie wiedział co to znaczy. Stwierdził, że to musi być piekło, jednak gdy do wielkiego pomieszczenia weszli ludzie ubrani w czarne skórzane płaszcze, Volker powiedział, żebyśmy szli za nim schodami na górę.
Wyszliśmy na coś co wyglądało jak wielka ulica, wzdłuż której stały bardzo wysokie budynki, co dziwne były ze szkła. Na szczęście jej środkiem szli ludzie podobni do nas. Wśród nich było nawet kilku elfów. W końcu udało się trafić na kogoś normalnego w tym świecie. Niestety nasza nadzieja została szybko zgasła. Otóż ci „nasi” nie mówili naszym językiem. Za to jeden z nich niósł na barku dużą, czarną skrzynię, z której wydobywało się światło i jakieś dźwięki. Ruszyliśmy za nimi sądząc, że może oni również podążają do miejsca, gdzie po raz pierwszy przyzwano Hastura. Po ulicach poruszały się dziwne powozy, które nie były zaprzęgnięte. To musiała być przeklęta magia. Volker stwierdził, że jesteśmy w piekle. Wbił nóż w podłoże i stwierdził, że śmierdzi ono siarką. Do tego wytłumaczył nam, że w całym tym miejscu nie ma magii. Te światła wysysają całą moc, więc gdzieś tu musiała być Lilith. Na ulicy spotkaliśmy Bernarda – ciurę. Ten powiedział nam, że zginęliśmy wraz z całym oddziałem w budynku, który wskazał. Jemu udało się zbiec. Teraz wiedzieliśmy już, że musimy wejść tam ponownie. Ktoś z nas spostrzegł wielkiego rycerza w czerwonej zbroi. To wyznawca Khorna stał na ulicy i o dziwo, ludzie podchodzili do niego a on coś im wręczał. Brat Wiktor odważył się podejść do wojownika, reszta ubezpieczała kapłana, a ten podarował mu dziwny pergamin. Kolorowy, na którym narysowany był Arcykapłan Malala, który trzymał ręce na okrągłych tarczach umieszczonych po obu jego stronach. Z pomiędzy nich wydobywał się różowy dym. Na pergaminie znajdowały się znaki symbolizujące zarówno mrocznych jak i prawych bogów. Chwilę później podszedł do nas jakiś kmieć i coś próbował powiedzieć. Ralf dał mu złotą monetę aby ten odpieprzył się. Złoto działa wszędzie tak samo, nawet w piekle. Kmieć wziął monetę, odpieprzył się a przy okazji podarował nam jakieś paski z dziwnego, nie zginającego się papieru. Ludzie nosili je na przedramionach. Wystarczyło włożyć je na przedramię, aby być rozpoznawalnym przez wtajemniczonych i można było wejść do budynku, w którym odbywał się rytuał. Co ciekawe Brat Wiktor użył wiedźmiego wzroku i stwierdził, że to właśnie ten budynek pochłania całą magię z okolicy. Musiała być tam Lilith.
Weszliśmy do jaskini Malala. A tam, wielu kultystów, wokół narysowanego na ziemi kręgu, wyginało swoje ciała w rytm piekielnej muzyki wykrzykując słowa „Vocare Pulvere”. Arcykapłan stał na podwyższeniu, a spod jego nóg wydobywał się różowy dym, który znikał w kręgu. Jednak najbardziej zaskoczyła nas obecność jeszcze kogoś. Nad wszystkim siedziała gruba, zielona istota przypominająca żabę, która w rzeczywistości była starożytnym Slannem. Nikt na nas nie zwrócił uwagi. Podeszliśmy do slanna i Alex używając języka elfów porozumiał się z nim.
Okazało się, że to on jest właśnie Hasturem i to dzięki niemu teraz znajdujemy się tu gdzie jesteśmy. Następnie wytłumaczył nam jak sprawić aby nie został przyzwany „nigdy przedtem ani nigdy potem”. Należy zniszczyć urządzenie, które tłumi magię. Wtedy ucichnie piekielna muzyka i zgaśnie światło. Wtedy należy zabić Hastura i wskoczyć do kręgu, gdy kultyści jeszcze będą wypowiadać słowa „Vocare Pulvere”. Do zniszczenia urządzenia zgłosił się Volker, a Alex do zabicia slanna. Plan zadziałał. Gdy Volker wyłączył urządzenie tłumiące magię, Alex pchnął slanna i jako ostatni wskoczył do kręgu. Kultyści nie zorientowali się i wszyscy poza Volkerem wróciliśmy do naszego świata. Przy okazji Alex wpadając do portalu spostrzegł, że z brzucha slanna wyszedł łowca czarownic Anders i jego sługa Rudi. Niestety zostali w tam tym świecie.
My tymczasem trafiliśmy przed oblicze żyjącego burmistrza. Mimo jego sprzeciwu, natychmiast otoczyliśmy go silnym kordonem i wypatrywaliśmy bestii. Ralf wypatrzył żółte ślepia, które zniknęły za drzwiami. Bestia uciekła, a my udaliśmy się do skarbca i tam czekaliśmy do następnego dnia. My tzn. Albert, Alex, Ludwik, Ralf, Wiktor, Onufry – mag niebios, Bernard – ciura znająca gobliński (teraz jest ich dwóch w naszym świecie).
Post został pochwalony 0 razy
|
|